2001: Odyseja kosmiczna oraz 2010: Odyseja kosmiczna – Arthur C. Clarke

Oczywiście widziałem film, przecież to kanon, ale przyznam się nie do końca rozumiałem niektóre wątki jak i generalne przesłanie. Dlatego postanowiłem wreszcie przeczytać (a dokładnie to posłuchać Krystyny Czubówny, która czyta) Odyseję kosmiczną. Jestem pod wrażeniem. 1968 rok, tuż przed lądowaniem na księżycu, Świat z zapartym tchem śledzi kosmiczny wyścig astronautów i kosmonautów. Idealny czas na taką „kosmiczną” książkę. Kosmos jest jednak tylko pretekstem do egzystencjalnych rozważań.

Początek ludzkości – jak to się stało, że pewnego dnia zaczęliśmy piąć się po ewolucyjnej drabinie, często znacząc kolejne stopnie rozwoju krwią i to nie naszą, a naszych bliźnich.

Potęga nauki i bazującej na niej techniki, która pozwoliła zbadać księżyc na tyle dokładnie by odnaleźć artefakty pozostawione przez inną cywilizację, a potem wyruszyć na poszukiwania sąsiadów na rubieżach układu słonecznego.

Relacje człowiek – maszyna, a dokładnie komputer HAL 9000 i sprzeczne polecenia programistów, które doprowadzają do tragedii, jako przestroga przed sztuczną inteligencją.

Spotkanie głównego bohatera z obcymi, którzy wcale nie są zielonymi ludkami i jego transformacja w czystą energię, jako najwyższą formę bytu.

Tak to fantastyka naukowa, która obok ówczesnej (końcówka lat 60) wiedzy o kosmosie, sztucznej inteligencji i napędach rakietowych, porusza zasadnicze problemy naszej egzystencji. To książka, która może być traktowana jak traktat filozoficzny.

Kolejna część – 2010: Odyseja kosmiczna nie jest już tak esencjonalną opowieścią o rozterkach ludzkości na tle kosmosu. Nadal jednak pozostaje wciągającą historią S-F. Tym razem to amerykańsko-rosyjska misja wyrusza w podróż na kraniec układu słonecznego w wyścigu z Chińczykami. Statek Leonow ma odnaleźć Discovery One, który obok Enterprise i Sokoła Milenium jest przecież ikoną podróży kosmicznych i iście po amerykańsku powinien powróć na matkę ziemię. Obok barwnych postaci uczestników wyprawy, problemów pracy zespołowej załogi i jednocześnie samotności, ponownego kontaktu z monolitem i oczywiście wielkiego powrotu HALa, Clarke porusza także typowo ziemskie wątki. Bez wątpienia to już inna historia, ale historia, która zataczając koło spina w całość przesłanie autora. Są jeszcze Odyseje 2061 i 3001 wydane odpowiednio w 1987 i 1999, ale nie chce psuć tego dobrego wrażenia, które mam po pierwszej i drugiej części, więc ich nie przeczytałem.

Ciekawostką jest fakt, że Clarkowi przepisuje się stworzenie koncepcji iPada, Samsung używał nawet tych argumentów w sporze prawnym z Applem.

Autor tak opisuje to urządzenie: „ … będzie mógł włączyć do obwodu informacyjnego-statku swoją Telegazetę (w oryginale Newspad) – wielkości kartki papieru kancelaryjnego – i przejrzeć najświeższe wiadomości z Ziemi. Jedna po drugiej wywołane zostaną wszystkie gazety elektroniczne. … prostokąt wielkości znaczka pocztowego z interesującym go artykułem zacznie powiększać się, aż zajmie cały ekran, umożliwiając mu czytanie, po zakończeniu artykułu ponownie przełączy się na całą stronę, aby wybrać kolejny temat do szczegółowej analizy. … Nawet gdyby chciało się czytać wyłącznie angielskie tytuły, człowiek musiałby spędzić życie na pochłanianiu ciągłe zmieniającego się strumienia wiadomości …”

Podobne urządzenie (no może bliżej mu było do Kindle’a) Lem nazwał Optonem i opisał go prawie dekadę wcześniej (1961) w Powrocie do gwiazd.

„Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu”.

Książka Clarke’a nie była dla mnie tak psychodeliczna jak film Stanleya Kubricka, była prostsza i spokojniejsza ale dopiero po lekturze zrozumiałem w pełni film.

A lektor – majstersztyk! Niskie ukłony w stronę Pani Krystyny Czubówny, przesyła zauroczony słuchacz.

Posted in Bez kategorii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *