Factfulness – Hans Rosling, Ola Rosling, Anna Rosling Ronnlund

Factfulness – Hans Rosling, Ola Rosling, Anna Rosling Ronnlund

Hans Rosling – król konferencji TED, połykający miecze szwedzki lekarz, profesor wykładający zdrowie publiczne, miłośnik cyferek i statystyki. Wraz z synem i synową starają się pokazać ludziom prawdziwe oblicze współczesnego świata. Burzą stereotypy bazując jedynie na danych statystycznych. Od wielu lat egzaminują na konferencjach swoich słuchaczy zadając im kilkanaście pytań testowych opisujących dzisiejszy świat, m.in.:

Ile procent dziewcząt kończy szkołę podstawową w krajach o niskich dochodach? Gdzie mieszka większość ludzi na ziemi? (kraj o niskich dochodach, średnich czy wysokich). Jaka jest średnia długość życia człowieka? Jaki odsetek dzieci na świecie jest szczepiony? Jaki odsetek ludzi ma dostęp do elektryczności? Itp.

Dla każdego pytania podane są trzy możliwe odpowiedzi, Roslingowie obrazowo przedstawiają sprawę: szympans rozwiązujący ten test powinien uzyskać 33% dobrych odpowiedzi – wynika to z losowego wyboru. Uczestnicy testów, a były to tak zacne grupy jak: pracownicy WHO, ONZ, lekarze, politycy, bankierzy, naukowcy i wielu innych mądrych ludzi, nigdy nie osiągnęli tak dobrego wyniku jak szympansy. „Factfulness” to analiza tego fenomenu. Dlaczego postrzegamy świat znacznie gorszym, niż jest on w rzeczywistości – na to właśnie wskazują udzielane odpowiedzi. To próba nakreślenia obrazu świata przy pomocy faktów, twardych danych, a nie opinii i przekonań.

Autor odwołuje się do moich ulubionych ewolucyjnych uwarunkowań: nasze mózgi często wyciągają pochopne wnioski, dzieje się to szybko, bo kiedyś te instynkty pozwalały przeżyć i uniknąć bezpośrednich zagrożeń. Z tego samego powodu interesują nas plotki i dramaty bo w odległej przeszłości były one jedynym źródłem informacji. Analogicznie lubimy cukier i tłuszcz bo kiedyś stanowiły jedyne źródło energii potrzebnej do przeżycia (czyli walki lub ucieczki).

Roslingowie obalają mit podziału świata na „my” – bogate kraje rozwinięte i „oni” – dyplomatycznie mówiąc: kraje rozwijające się. Udowadniają oczywiście statystycznie, że ten archaiczny podział już dawno nie istnieje. Proponują podział światowej populacji na cztery poziomy dochodów: 1) Grupa z dochodami poniżej 2 dolarów dziennie na osobę – obejmuje 1 miliard ludzi. 2) Grupa z dochodami od 2 do 8 dolarów dziennie na osobę – obejmuje 3 miliardy ludzi. 3) Grupa z dochodami od 8 do 32 dolarów dziennie na osobę – obejmuje 2 miliardy ludzi. 4) Grupa z dochodami powyżej 32 dolarów dziennie na osobę – obejmuje 1 miliard ludzi. Ten nowy podział uświadamia, nam że znajdujemy się na skrajnej części skali, podczas gdy 70% mieszkańców ziemi jest w jej środku.

Factfulness” wskazuje na kilka zjawisk (instynktów), które zaburzają nasz obraz świata i pokazuje jak ustrzec się przed tymi pułapkami, a są to:

Instynkt przepaści (szukaj większości) – porównywanie jedynie średnich wartości, bez patrzenia na rozpiętość zmiennych sprawia, że nie widzimy jak duże są części wspólne porównywanych grup, analogicznie porównywanie samych skrajności prowadzi do myślenia o „przepaści” pomiędzy grupami.

Instynkt pesymizmu (spodziewaj się złych wiadomości) – koncentrujemy się na wartościach bezwzględnych, nie mamy odruchu analizowania trendów i zmian w długim okresie czasu, które to zmiany mają najczęściej pozytywny charakter, dobre wiadomości nie są „dobre medialnie” zatem media koncentrują się na tych złych, a to buduje nasz obraz świata, idealizujemy przeszłość – „kiedyś było lepiej” w pewnym sensie tak bo byliśmy młodsi, jednak dane mówią co innego, teraz jest lepiej niż w przeszłości.

Instynkt prostej linii (linie mogą mieć różne kształty) – większość zjawisk nie zmienia się w czasie w sposób liniowy, wykresy mają bardzo wiele różnych kształtów, nie możemy zakładać, że każdy wykres to linia prosta najczęściej zmierzająca w górę.

Instynkt strachu (oblicz ryzyko) – obraz świata jest kreowany przez docierające do nas wiadomości, najwięcej dociera tych „stras znych”, a one budzą nasze wrodzone lęki i sami doszukujemy się kolejnych „straszności”.

Instynkt wyolbrzymiania (przywróć sprawom właściwe proporcje) – konieczne jest zachowanie właściwego odniesienia, porównywanie – dzielenie często w tym pomaga, wartości bezwzględne mogą robić wrażenie, ale stają się porównywalne dopiero po normalizacji – np. przeliczeniu na mieszkańca, zasada Pareto (80/20) pozwala znaleźć właściwe punkty odniesienia.

Instynkt generalizowania (kwestionuj przyjęte przez ciebie kategorie) – do oceny zjawisk musimy przyjąć pewną kategoryzację, często te kategorie to pierwotny błąd w analizie, aby mieć pewność co do ich zasadności warto: szukać różnic wewnątrz przyjętych grup, szukać różnic, ale i podobieństw pomiędzy różnymi grupami, większość oznacza jedynie ponad połowę, a często odbieramy to jako „prawie wszyscy”, należy uważać na tzw. wyraziste przykłady, które są medialne, emocjonalne, łatwo je zapamiętać, a mogą być jedynie wyjątkiem a nie regułą w przypadku danego zjawiska.

Instynkt przeznaczenia (powolna zmiana to nadal zmiana) – wiele zmian ma bardzo powolny charakter, 1% rocznie to prawie nic, ale po dekadzie, dwóch to jednak znacząca zmiana, informacje szybko się dezaktualizują – trzeba je weryfikować, zaczerpnij wiedzy od starszych pokoleń, jaką oni mają perspektywę zmian.

Instynkt pojedynczej perspektywy (stosuj różne narzędzia) – jeden punkt widzenia ogranicza postrzeganie i rozumienie świata, testuj swoje idee, twoja wiedza jest praktycznie zawsze ograniczona – przyjmij to z pokorą, to zrodzi wątpliwości a one dociekliwość, rzadko da się objaśniać rzeczywistość poprzez proste idee, co prawda dobrze wyglądają, ale zwykle odbiegają od prawdy.

Instynkt szukania winowajcy (pohamuj chęć wskazywania placem) – kozioł ofiarny rozwiązuje wiele problemów, uspokaja sumienia, podobnie jak bohater, większość zjawisk powodowana jest wieloma czynnikami i to ich analiza niesie wartość, a nie wskazanie winnego, analogicznie to szereg czynników i systemów prowadzi do sukcesów – rzadziej jeden bohater.

Instynkt pospiechu (rób małe kroki) – uciekaj albo walcz, ewolucyjne uwarunkowania pchają nas w stronę szybkich (tłumaczymy sobie, że intuicyjnych) decyzji, na analizę, zabranie danych i podjęcie decyzji (rozsądnych) potrzeba czasu.

Każdy z rozdziałów to dobrze przygotowane przemówienie. Znajdziemy tu osobiste historie Hansa Roslinga dotyczące jego lekarskiej pracy w Afryce, jego doświadczeń jako naukowca i wykładowcy oraz konsultanta WHO, ONZ oraz innych wielkich organizacji. Historie te pozwalają zrozumieć poszczególne problemy, to dzięki nim zestawienia i wykresy przemawiają ludzkim głosem i jest to głos rozsądku.

Jako podsumowanie tych rozważań proponuję cytat: „nie można zrozumieć świata bez liczb, ale nie uda się to też wyłącznie za ich pomocą”.

Dla poszukiwaczy ciekawych cyferek polecam przydatny adres: www.gapminder.org.

Uwiedziony – J. Przybora

Uwiedziony – Jeremi Przybora

Zabawa słowami w wykonaniu mistrza słowa. Książka powstała w latach 70 XX wieku w Polsce. Kraju, w ówczesnym czasie, co najmniej siermiężnym, smutnym, a czytając miałem wrażenie, że to grupa Monthy Pythona napisała scenariusz swojego kolejnego filmu.

Historia arystokraty, księcia Maurycego Rozłupskiego niemalże zgwałconego przez powabną Jagusię, która zostawiła go z dzieckiem, toczy się wartko opowiadana przez tegoż księcia, w nocnym lokalu kelnerowi. Jego sercowe perypetie z kobietami, które spotkał na swej drodze przekraczają wszelkie granice rozsądku. Jako młody książę, fordanser, szef sali, pracownik PGR, podstarzały książę, czy wreszcie, specjalista w dziale kiecek i zapasek w muzeum stroju regionalnego wszędzie trafiał w ramiona kobiet o delikatnie mówić trudnych charakterach. Jego prostolinijność i wielkoduszność oraz cały czas towarzyszący mu synek – noworodek (nigdy nie urósł) nie pomagały odnaleźć się w tym szybko zmieniającym się świecie.

Przygody księcia te miłosne, erotyczne, imprezowe, zawodowe osnute są na historii i jej subtelnych smaczkach w różnych okresach. Od dwudziestolecia międzywojennego, przez lata wojny (bynajmniej nie strasznej w tym wydaniu), a skończywszy na PRL. Każde z tych „czasów” oddane zostały perfekcyjnie ze swoim klimatem, wartościami (częściej ich brakiem), specyfiką relacji społecznych i tych bezpośrednich – międzyludzkich. Poziom nonsensu jest jednak tak kunsztownie dobrany do historii, że chcemy wierzyć, że to wszystko prawda. Przybora wyśmiewa arystokrację, wyśmiewa chłopów, wyśmiewa elity rządowe, przedsiębiorców, wojskowych, oszczędza czasami zwykłych ludzi, ale też rzadko. Dostaje się majątkom ziemskim, armii, PGR-om i zakładom pracy z ich skomplikowanymi hierarchiami, przy których przedwojenny podział klasowy wydaje się wręcz sprawiedliwy. Wszyscy obrywają dobroduszną ironią i ostrymi odłamkami nonsensu – najwięcej oczywiście nasz bohater Maurycy Rozłupski.

Treść to jedno, a forma to drugie. Tu forma jest majstersztykiem. Przybora używa języka z taką wirtuozerią, że treść schodzi na drugi plan. Czyta się to tak, jakbyśmy słuchali jednej z piosenek Kabaretu Starszych Panów. Język, styl, dobór słów, tempo – wyobraźnia ledwo może nadążyć za autorem, który płynie. To książka z kategorii tych, które przypadkiem się zaczyna i nagle okazuje się, że skończyła się bez oderwania od niej wzroku. 100 stron czystego poczucia humoru w najlepszym wydaniu. No bo jak tu nie ulec takim opisom:

„W noce bezsenne i senne jawiły mi się niezmiennie przed oczami: łany, rozłąki, łąki i knieje…. Nigdy – miastowe bruki. A na tle pół pozłocistych, rżysk płowych, dróg szronem srebrzonych lub deszczem rozmokłych, na tle śniegów i traw kwitnących dziewki śmigały w zapaskach, w kieckach furkoczących, chustach rozwianych, z piosenką i śmiechem na ustach, Jagusie bujne, kraśne, pierśne, rozbiodrzyste, niezapomniane …”

1Q84 – Haruki Murakami

1Q84 – Haruki Murakami

Ta książka to epopeja, 3 tomy, prawie półtora tysiąca stron – nie pytajcie o czym, bo odpowiedzieć można tylko filozoficznie – o wszystkim. O miłości, o kobietach, o przemocy wobec kobiet, o seksie, o bezgranicznej samotności, o traumach dzieciństwa, o urodzie lub jej braku, o książkach, o pisaniu, o starości, o śmierci, o relacjach z rodzicami, o sektach religijnych, czasami o matematyce, czasami o fizjoterapii, o księżycach (dwóch), o zjawiskach wykraczających poza rzeczywistość (bardzo wykraczających) i o każdym najdrobniejszym szczególe z życia bohaterów, tak drobnym, że nie zauważylibyśmy go z pewnością nawet na bardzo dokładnej fotografii.

O dziwo wszystko to składa się jeszcze w akcję, warto to zaznaczyć bo część książek tego autora, które czytałem, mam wrażenie akcji nie posiadało. Powiedzieć o niej „wartka” to oczywiście przesada, jednak „wciągająca” pasuje jak ulał. Można nawet stwierdzić, że to swego rodzaju kryminał – kilka zabójstw miało miejsce, a i detektyw Ushikawa staje się ważną postacią. Losy bohaterów Tengo i Aomame prowadzone są przez meandry ich życiorysów. Poznajemy każdą minutę z ich obecnego życia i wszystkie fakty z wcześniejszych lat. Pozostałe kilka postaci jest „odmalowane” równie precyzyjnie. Ta szczegółowość buduje klimat, który dla mnie kojarzył się z jakimś skomplikowanym urządzeniem mechanicznym, każdy ruch wywoływał rezonans, pozornie nieistotne zdarzenie było skorelowane z innymi. To trochę jak z układaniem puzzli i to takich co najmniej z 1,5 tysiąca elementów. Tzn. trzeba się mocno natrudzić, aby znaleźć kawałek, który pasuje, ale wiesz, że gdzieś na pewno pasuje. Z czasem wszystko układa się we fragmenty całości i coraz bardziej ci się podoba bo łatwiej dopasować resztę. U Murakamiego nie mamy jednak obrazka na pudełku i musimy go sami wymyśleć, bo nawet na końcu, dokładając ostatni element układanki ten obrazek nie jest jednoznaczny.

Tak, Murakami jest depresyjny, męczący, ciężki, Niektóre opisy np. zawartości lodówki, czy biura agenta nieruchomości,  mogą wykończyć czytelnika. Jednak rzeczywistość, którą buduje i jego bohaterowie są niczym magnes. Nie próbuję nawet podejmować próby odpowiedzi na pytanie czego nauczyła mnie ta książka, ale bez cienia wątpliwości zapewniła mi wiele godzin podróży do innego, niewyobrażalnego, niepokojącego świata. A przecież podróże (z definicji) kształcą.

Vademecum pokutnika, kierowcy i generała – ks. A. Boniecki MIC

Ks. Boniecki przez 6 lat kierował zakonem Marianów liczącym sobie 600 członków, w 18 krajach i mającym za sobą 300 lat historii. Zapiski z Vademecum to jego obserwacje związane z zarządzaniem, tak z zarządzaniem. A dokładniej ujął to następująco: „co robić i czego nie robić, kiedy władza wpadnie ci w ręce”.

Nie pozostaje mi nic innego jak zacytować ks. Bonieckiego, poniższe porady szczególnie utkwiły mi w pamięci:

„Na aktualne sprawy patrz tak, jak będziesz na nie patrzył u końca kadencji, a jeszcze lepiej tak, jak będziesz na nie patrzył u końca życia”.

„Bądź człowiekiem miłosiernym. To znaczy przebaczaj wyrządzone ci przykrości, w ogóle popełnione wobec ciebie winy i o nich zapominaj. Ale uwaga: zapominaj bo przebaczyłeś, nie zaś przebaczaj, bo zapomniałeś”.

„Obracanie się w proch twoich genialnych pomysłów znoś spokojnie. Nie ciągnij na siłę żadnego programu jedynie z tej racji, że jesteś jego autorem”.

„Nie staraj się uszczęśliwiać ludzi według własnej miary. To, co dla ciebie jest największą przyjemnością, dla innego może być katorgą. Dlatego patrz, słuchaj, analizuj, byś mógł się przyczynić do pomnożenia tych talentów, które rzeczywiście otrzymali twoi współbracia”.

„Taktyka diabła polega na tym, żebyśmy tracili czas”.

„Jeśli bardzo chcesz się podobać wszystkim, zapisz się do orkiestry dętej”. – za Jackiem Kuroniem

„Jeśli chcesz ocenić jakąś sprawę, nie podchodź do niej z gotową odpowiedzią”.

„Rzeczywistość czasem przerasta najśmielsze oczekiwania. A my tak bywamy przywiązani do swoich idei, że przegapiamy rzeczywistość”.

„Liczy się nie tylko to, co da się policzyć”.

„W sytuacjach, które dziś wydają ci się absolutnie bez wyjścia jutro odkryjesz wyjście. Dlatego nie podejmuj pospiesznych desperackich decyzji”.

Sześć lat na „stołku” generała podobno minęło szybko, ale nauka pozostała i bez wątpienia mądrości te można zastosować w każdej organizacji.

2001: Odyseja kosmiczna oraz 2010: Odyseja kosmiczna – Arthur C. Clarke

Oczywiście widziałem film, przecież to kanon, ale przyznam się nie do końca rozumiałem niektóre wątki jak i generalne przesłanie. Dlatego postanowiłem wreszcie przeczytać (a dokładnie to posłuchać Krystyny Czubówny, która czyta) Odyseję kosmiczną. Jestem pod wrażeniem. 1968 rok, tuż przed lądowaniem na księżycu, Świat z zapartym tchem śledzi kosmiczny wyścig astronautów i kosmonautów. Idealny czas na taką „kosmiczną” książkę. Kosmos jest jednak tylko pretekstem do egzystencjalnych rozważań.

Początek ludzkości – jak to się stało, że pewnego dnia zaczęliśmy piąć się po ewolucyjnej drabinie, często znacząc kolejne stopnie rozwoju krwią i to nie naszą, a naszych bliźnich.

Potęga nauki i bazującej na niej techniki, która pozwoliła zbadać księżyc na tyle dokładnie by odnaleźć artefakty pozostawione przez inną cywilizację, a potem wyruszyć na poszukiwania sąsiadów na rubieżach układu słonecznego.

Relacje człowiek – maszyna, a dokładnie komputer HAL 9000 i sprzeczne polecenia programistów, które doprowadzają do tragedii, jako przestroga przed sztuczną inteligencją.

Spotkanie głównego bohatera z obcymi, którzy wcale nie są zielonymi ludkami i jego transformacja w czystą energię, jako najwyższą formę bytu.

Tak to fantastyka naukowa, która obok ówczesnej (końcówka lat 60) wiedzy o kosmosie, sztucznej inteligencji i napędach rakietowych, porusza zasadnicze problemy naszej egzystencji. To książka, która może być traktowana jak traktat filozoficzny.

Kolejna część – 2010: Odyseja kosmiczna nie jest już tak esencjonalną opowieścią o rozterkach ludzkości na tle kosmosu. Nadal jednak pozostaje wciągającą historią S-F. Tym razem to amerykańsko-rosyjska misja wyrusza w podróż na kraniec układu słonecznego w wyścigu z Chińczykami. Statek Leonow ma odnaleźć Discovery One, który obok Enterprise i Sokoła Milenium jest przecież ikoną podróży kosmicznych i iście po amerykańsku powinien powróć na matkę ziemię. Obok barwnych postaci uczestników wyprawy, problemów pracy zespołowej załogi i jednocześnie samotności, ponownego kontaktu z monolitem i oczywiście wielkiego powrotu HALa, Clarke porusza także typowo ziemskie wątki. Bez wątpienia to już inna historia, ale historia, która zataczając koło spina w całość przesłanie autora. Są jeszcze Odyseje 2061 i 3001 wydane odpowiednio w 1987 i 1999, ale nie chce psuć tego dobrego wrażenia, które mam po pierwszej i drugiej części, więc ich nie przeczytałem.

Ciekawostką jest fakt, że Clarkowi przepisuje się stworzenie koncepcji iPada, Samsung używał nawet tych argumentów w sporze prawnym z Applem.

Autor tak opisuje to urządzenie: „ … będzie mógł włączyć do obwodu informacyjnego-statku swoją Telegazetę (w oryginale Newspad) – wielkości kartki papieru kancelaryjnego – i przejrzeć najświeższe wiadomości z Ziemi. Jedna po drugiej wywołane zostaną wszystkie gazety elektroniczne. … prostokąt wielkości znaczka pocztowego z interesującym go artykułem zacznie powiększać się, aż zajmie cały ekran, umożliwiając mu czytanie, po zakończeniu artykułu ponownie przełączy się na całą stronę, aby wybrać kolejny temat do szczegółowej analizy. … Nawet gdyby chciało się czytać wyłącznie angielskie tytuły, człowiek musiałby spędzić życie na pochłanianiu ciągłe zmieniającego się strumienia wiadomości …”

Podobne urządzenie (no może bliżej mu było do Kindle’a) Lem nazwał Optonem i opisał go prawie dekadę wcześniej (1961) w Powrocie do gwiazd.

„Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu”.

Książka Clarke’a nie była dla mnie tak psychodeliczna jak film Stanleya Kubricka, była prostsza i spokojniejsza ale dopiero po lekturze zrozumiałem w pełni film.

A lektor – majstersztyk! Niskie ukłony w stronę Pani Krystyny Czubówny, przesyła zauroczony słuchacz.

Nowa historia ewolucji człowieka – Robin Dunbar

Nowa historia ewolucji człowieka – Robin Dunbar

Jestem fanem teorii ewolucji. Kilkadziesiąt tysięcy lat doświadczeń w zbieracko-łowieckiej kulturze do dziś dnia warunkuje wiele naszych zachowań. Automatyczny mechanizm „uciekaj albo walcz”, który uruchamia się w sytuacji stresowej i sprawia, że nasze serce przyspiesza, oddech się spłyca, a pot płynie po plecach, to też ewolucyjny ślad. W tym samym procesie ewolucji zrodziła się nasza predyspozycja do pracy zespołowej (trudno w pojedynkę polować na mamuty), czy doświadczenie w komunikacji niewerbalnej (mowa i pismo to na tej osi czasu stosunkowo nowe wynalazki). Takich uwarunkowań jest wiele, tak wiele, że mówimy o reakcjach automatycznych, a czasami o naszej drugiej, a nawet „prawdziwej” naturze.

Starożytna Grecja, Wikingowie, czasy Chrystusa – wszystko to ginie w pomroce dziejów. Autor sięga jednak w prawdziwą prehistorię, rząd naczelnych datowany jest na 65 milionów lat. Analiza ostatnich kilku milionów lat pozwala wyjaśnić jak to się stało, że z tak zacnego towarzystwa jak: szympansy, bonobo, goryle i orangutany wyłonił się niewiele inny (mamy 98,5% DNA wspólnego z szympansami, a jednak zupełnie inny) człowiek.

Wielkie „powstanie” na dwie nogi i spojrzenie w dal ponad trawami afrykańskiej sawanny to jeden z przełomowych momentów w naszej historii. Przyniósł on wielorakie reperkusje, między innymi zmieniła się miednica, tak by stabilizować spionizowane ciało, jednak znacznie utrudniło to poród. Kolejna komplikacja przy porodzie to duże głowy u dzieci z powodu coraz większego mózgu. Ewolucja odpowiedziała na te problemy – okres ciąży się skrócił, dzieci zaczęły rodzić wcześniej więc były mniejsze. W zamian jednak wymagały długiej opieki. Wracając do naszego najważniejszego organu – mózgu, to „urósł” on od około 400 cm sześciennych u australopiteków, przez homo habilis, homo erectus, ludzi pierwotnych i kromańczyków do około 1300 cm sześciennych u ludzi współczesnych. Liderami byli tu neandertalczycy (to wbrew obiegowej opinii zupełnie inna gałąź hominidów niż ludzie) ich mózgi przekraczały nawet 1600 cm sześciennych. Co ciekawe wyginęli zaledwie 28 tysięcy lat temu. Dokładnie w tym samy czasie, w którym nasi przodkowie opuścili Afrykę i przyszli do Europy i Azji. Wielu badaczy uważa, że przyłożyliśmy rękę do tego wyginięcia, bo to też mamy w genach.

Dunbar koncentruje się na ewolucji naszego umysłu, jej miernikiem jest poziom intencjonalności czyli stan kiedy jesteśmy świadomi swoich przekonań, zamiarów i pragnień. To właśnie ta zdolność odróżnia nas od zwierząt, pozwala uczyć się i akumulować wiedzę, sprawia, że nadal się rozwijamy i to coraz szybciej. Ta sama intencjonalność pozwala nam też kłamać.

Dlaczego powstał język – wcale nie po to aby opowiedzieć synowi jak polować, bo to widział na własne oczy i uczył się wyłącznie przez doświadczenie, ale po to aby plotkować i obgadywać innych członków grupy. Także po to, aby scalać większe grupy społeczne do 150 osobników – nota bene do dziś ta liczba uznawana jest za granicę zbioru ludzi, z którymi możemy mieć jakieś realne relacje. Dlaczego najefektywniejszy zespoły, które muszą razem coś zrobić to średnio sześć osób – bo tak liczne były średnio grupy łowiecko-zbieracze. Dlaczego iskanie dla małp stanowi najważniejszy element ich egzystencji i w jaki sposób ludzie zamienili iskanie na relacje społeczne. Na te pytania autor także poszukuje odpowiedzi w naszej ewolucyjnej historii. Uświadamia nam także, że taniec i śpiew głęboko zakodowane w naszej świadomości i podświadomości to też etapy procesu ewolucji, które zaliczyliśmy na drodze do obecnej formy komunikacji. Oprócz nich, genialnym katalizatorem przekazu, zwłaszcza tego trudnego (wyrażanie emocji) jest śmiech.

Religia ma również swoje korzenie w odległych o setki tysięcy lat uwarunkowaniach. Pierwotne z nich to poszukiwanie bezpieczeństwa i wspólnoty, a znacznie późniejsze to radzenie sobie z trudnymi pytaniami typu – co będzie jak mnie nie będzie? Rodzina, grupa daje siłę (potwierdzają to badania grup społecznych w ekstremalnych okolicznościach – np. osadnicy, którzy utknęli w górach Sierra Nevada – przeżyli wcale nie ci najsilniejsi młodzi mężczyźni, lecz ci, który posiadali rodziny). Wspólnota religijna, to po prostu duża rodzina, która broni, chroni i odpowiada na trudne, przerastające nas pytania. W tradycji chrześcijańskiej nawet nomenklatura pozostała wyraźnie rodzinna: Bóg Ojciec, Matka Boska, Bracia, Siostry itd.

Einstein wielokrotnie wskazywał na rolę wyobraźni przedkładając ją nad rozum. To właśnie ona (intencjonalność to jej przejaw) w opinii Dunbara jest jednym z kluczowych atrybutów naszego człowieczeństwa. Ten przegląd ewolucji człowieka oraz wciągająca analiza czynników, które sprawiły, że to nasz gatunek wyewoluował na szczyt drabiny rozwojowej dają do myślenia. Ile zbiegów okoliczności musiało wystąpić abyśmy doszli do miejsca, w którym jesteśmy? Książka ta, podobnie jak książki, które kategoryzuję jako te „o kosmosie”, zmienia perspektywę patrzenia na świat. Nasze przeświadczenie, że kilka tysięcy lat historii ukształtowało współczesnego człowieka nagle okazuje się absurdalne. Bo potrzebne było nie kilka, a kilkadziesiąt i nie tysięcy, ale milionów lat powolnych zmian. A jak wiele przed nami? Nadal mamy kilka pytań bez odpowiedzi. Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

Najważniejsze wiadomości z higieny (dla młodzieży męskiej)

Ta pozycja została wydana w 1950 roku nakładem Zarządu Głównego PCK. Już w pierwszym akapicie dowiadujemy się, że: „Państwo kapitalistyczne, którego ustrój oparty jest na wyzysku człowieka przez człowieka, nie dba o polepszenie warunków zdrowotnych szerokich mas pracujących, nie walczy z chorobami społecznymi, żałuje pieniędzy na szpitale i sanatoria. Nie ma tu mowy o wczasach pracowniczych…”, ale „zasada państwowej opieki nad obywatelem jest w całej pełni realizowana w Związku Radzieckim, który daje pod tym względem niedościgniony przykład innym narodom”. Mamy zatem ogólnie przedstawiony rys światopoglądowy niniejszej publikacji.

Jako, że adresatem jest młodzież męska to już na 10 stronie autorzy (nieznani) przechodzą do sprawy najważniejszej tj. chorób wenerycznych. Pomińmy szczegóły w zakresie objawów i leczenia i skupmy się na profilaktyce: „powstrzymanie się od przygodnych stosunków płciowych” to metoda sprawdzona. Podkreślić należy jednak apel „Strzeżmy się więc alkoholu, bo za nim idą krok w krok choroby weneryczne”. I tak zgrabnie wątek trafia na chorobę trapiącą młodzież męską w tamtym okresie – alkoholizm, tu z przerażeniem odkryłem, że ktoś wyrwał kartki. Przypadek – nie sądzę.

Koniec żartów i sarkazmu z broszurki sprzed 70 lat. Rozdział ostatni „Sport źródłem siły, zdrowia i radości życia” można by zacytować w całości. Kluczowe przesłanie to: „Ustrój człowieka, zwłaszcza młody, rozwija się najlepiej mając możliwość swobodnego ruchu na świeżym powietrzu”. Po omówieniu wpływu ruchu na układ krwionośny, oddechowy, mięśnie itp. itd., dobitnie wybrzmiewa kolejna prawda: „sport jest najpotężniejszym czynnikiem odciągającym od kieliszka i hulanek – sprawia, że wraz z rozwojem spotu zmniejsza się ilość zakażeń chorobami wenerycznymi oraz przestępstw dokonanych w zamroczeniu alkoholem”. Z tym cytowaniem całego rozdziału o sporcie jednak przesadziłem, bo „Zacofani, reakcyjni uczeni w państwach kapitalistycznych utrzymują, że robotnik i chłop nie potrzebują ćwiczeń fizycznych, że sama praca fizyczna powinna im zapewnić rozwój organizmu”.

Końcowe hasło prowadzi nas w przyszłość: „przez wychowanie szczęśliwego i zdrowego fizycznie i moralnie pokolenia – do socjalizmu”.

Oczywiście z dużym przymrużeniem oka „to” przeczytałem. Moja miłość do słowa pisanego nie zna granic, zatem i „to” trafiło na listę lektur. Dziś ten obraz z połowy poprzedniego stulecia (wcale nie taki odległy – rodzili się wtedy nasi rodzice) wydaje się abstrakcyjny. Statystyki potwierdzają jednak, że to czas szalejącej gruźlicy, kiły, syfilisu itp. i higiena mogła wiele zdziałać – co zresztą nastąpiło, bo władza ludowa załatwiła choroby zakaźne i analfabetyzm. Przerażające jest to, że problemy związane z alkoholem chyba niewiele się zmieniły i na to ani władza, ani nawet ustrój jakoś wpływu nie miały. Kończąc, pamiętajmy (bez cienia ironii cytuję): „Kultura fizyczna i sport podnosi stan zdrowia szerokiego ogółu, uczy higienicznego trybu życia, uodparnia organizmy na choroby oraz wyrabia tak cenne cechy jak: dokładność, dyscyplina, dokładność i systematyczność w pracy, siła woli i wytrzymałość na trudy”.

Praktyka zarządzania – Peter F. Drucker oraz Drucker na każdy dzień. 366 refleksji o dobrych praktykach zarządzania.

Peter F. Drucker (1909 – 2005) ojciec teorii zarządzania nie wymaga przedstawienia. Czy jego Praktyka zarządzania wydana po raz pierwszy w 1954 roku, to książka, którą nadal warto mieć na półce (to zawsze), którą warto przeczytać?

Ponad 60 lat temu musiała stanowić przełom. W totalnie autokratycznym i technokratycznym świecie biznesu, gdzie system rozkazów był dodatkowo utrwalony przez doświadczenia Drugiej Wojny Światowej pojawia się książka, która w największym skrócie mówi o tym, że: zarządzanie dotyczy ludzi, zarządzanie jest osadzone w kulturze, zarządzanie potrzebuje zrozumiałych wartości, celów i zadań, które zjednoczą członków organizacji, zarządzanie powinno dbać by organizacja uczyła się, zarządzanie wymaga komunikowania się, do zarządzania potrzebny jest systemu wskaźników (mierników) i zarządzanie musi być zorientowane na najważniejszy rezultat, czyli zadowolonego klienta.

Ta esencja z 550 stron nadal jest aktualna, oczywiście książka odnosi się do innych realiów, część firm, przywoływanych jako przykłady zdążyła zbankrutować, inne mają się świetnie. W niektórych miejscach mamy wrażenie, że autor piszę o zamierzchłych czasach. Widać to zwłaszcza w pierwszej części dotyczącej zarządzania biznesem. Jednak szybko Drucker przechodzi do zarządzania ludźmi, czyli do relacji międzyludzkich, a te niewiele się zmieniły. Mówi się o tej książce, że to biblia zarządzania, a wiadomo jak to z biblią, aktualna wcale nie jest (oj, nie wiem czy nie ocieram się o herezję), ale lektura daje do myślenia i poszerza horyzonty.

Drucker deprecjonuje zysk jako jedyny cel biznesu i odwraca logikę myślenia stawiając w centrum klienta – dziś to „oczywista oczywistość”, ale to właśnie dzięki niemu jest to oczywistość. Opisuje proces decentralizacji zarządzania w Ford Motor Company rozkłada na czynniki decyzje kadrowe IBM. Definiuje zarządzanie przez cele, proponuje systemy pomiaru rezultatów, monitoringu i ewaluacji. Analizuje ducha firmy – dzisiejszą kulturę organizacyjną, sposoby motywowania pracowników i menadżerów. Poświęca wiele miejsca rozwijaniu menadżerów, podnoszeniu ich kwalifikacji, uważa ich za pracowników przyszłości. Patrzy na organizacje systemowo i procesowo – studiuje struktury, funkcje, relacje, zależności itp. Na pierwszym miejscu stawia zawsze człowieka jako najcenniejszy kapitał (bogactwo) każdej firmy. Już wtedy dywaguje o roli profesjonalistów (specjalistów) w firmie – zawieszonych pomiędzy menadżerami a zwykłymi pracownikami. Przywiązuje olbrzymią wagę do komunikacji w organizacji. To właśnie on kreuje menadżera, nie szefa-właściciela, ale kogoś wynajętego do zarządzania. Definiuje rolę menadżera, wyzwania, zaopatruje go w szereg narzędzi do zarządzania, ale także do samorozwoju. Bada procesy decyzyjne, rozkładając je na czynniki pierwsze i pomagając w zrozumieniu ścieżki dochodzenia do skutecznych rozwiązań. Co ciekawe w amerykańskich realiach z lat 50, (może to skutek wykształcenia, które częściowo odebrał w Europie) odnosi się także do społecznej odpowiedzialności biznesu.

Tak, bez wątpienia warto przeczytać Praktykę zarządzania, pozwala ukształtować sobie całościowy obraz kluczowych obszarów, które menadżer powinien rozumieć. A wiek tej publikacji potraktować można jako wartość dodaną. Zmusza on do uważnej lektury i czujności, a wychwytywanie fragmentów z poprzedniej epoki, które życie dawno zweryfikowało, jest pasjonującą zabawą.

Korzystając z okazji, polecam książkę: Drucker na każdy dzień. 366 refleksji o dobrych praktykach zarządzania. Nie jestem zwolennikiem książek typu – mądrości życiowe na każdy dzień, ale ta mnie zainteresowała. Znajdziemy tu 366 tematów, które Drucker poruszył w swoich publikacjach (napisał ponad 40 książek – było z czego wybierać).

Każda z tych historyjek dotyka innego tematu w obszarach: zarządzania, przywództwa, samorozwoju, prowadzenia biznesu, komunikacji, uczenia się, innowacji, relacji międzyludzkich i w wielu innych. Każda z nich to ekstrakt tego co najważniejsze, często to clue jest zamknięte w jednym cytacie rozpoczynającym akapit. Z jednej strony, to książka, która nakłania do refleksji, ten jeden akapit to zwykle minuta czytania, a potem znacznie dłużej aby zrozumieć, co Drucker chciał przekazać. Z drugiej strony, lektura nie musi kończyć się na refleksji, poszczególne tematy kończą się krótkimi zadaniami. Tu, jak to u Druckera, od myślenia do działania prowadzi prosta droga. Te zadania (ćwiczenia) odnoszą wprost przemyślenia autora do praktyki zarządzania, dając szansę czytelnikowi na doświadczenie i wdrożenie nowej wiedzy.

7 nawyków skutecznego działania – Stephen R. Covey

Wydana w USA po raz pierwszy w 1989 roku książka, szybko weszła do kanonu lektur z zakresu rozwoju osobistego i przywództwa. Prawie 400 stron materiału (i to drobną czcionką), całościowa koncepcja, poparta przykładami, wnikliwa analiza dotychczasowych publikacji i komunikatywny język to główne atuty tego dzieła. Stephen R. Covey (1932 – 2012) to drugi filar tego sukcesu, medialny, zaangażowany, świetny mówca, jak i marketingowiec. Do tego z olbrzymim doświadczeniem rodzinnym (ojciec dziewięciorga dzieci i dziadek 51 wnucząt!), które tak bardzo przydaje się w „rozpracowaniu” psychologicznych aspektów samorozwoju, relacji, czy nawet zarządzania.

Kompleksowość i integralność koncepcji Coveya przejawia się w jego całościowym patrzeniu na człowieka. Człowieka rozumianego jako ciało, umysł, serce i duch. Już we wstępie radzi dbać o każdy z tych obszarów: ciało – zapobiegaj chorobom prowadząc zdrowy styl życia, umysł – czytaj wiele i ze zrozumieniem, nie przestawaj się uczyć, serce – uważne i pełne szacunku słuchanie oraz służba innym są źródłem spełnienia i radości, duch – uznaj, że nasza podstawowa potrzeba sensu i to czego pragniemy ma źródło w zasadach i wartościach.

Na początku autor stara się uświadomić znaczenie paradygmatów, które determinują nasze życie. System wartości, sposób postrzegania świata, mapy które nami kierują (np. religia), są mocno zakorzenione, ich zmiana jest trudna, bo nawet nie przychodzi nam do głowy, że możemy zachwiać tymi fundamentami. Z tego powodu często „Sposób w jaki widzimy problem, jest problemem”. Odwołuje się także do uniwersalnych zasad, które wyciąga przed nawias swoich rozważań: sprawiedliwość, spójność wewnętrzna (integralność) i szczerość, godność ludzka, służenie innym, jakość (czy wręcz doskonałość), rozwijanie talentów (wzrost) i związana z nim cierpliwość.

Covey definiuje elementy swojej koncepcji. Czym dla niego jest nawyk? To trzy elementy: wiedza (co? dlaczego?), umiejętności (jak?) i pragnienie (chcę!). Widać tu analogię do triady uczenia się – wiedza, umiejętności i podejście. Następnie wyznacza poziomy rozwoju osobistego – tzw. skalę dojrzewania. Poziom pierwszy to zależność (Ty) – okres dzieciństwa determinowany przez rodziców, dziadków, szkołę, itp. ale wielokrotnie to też problem dorosłych zależnych np. od wpływu, czy chociażby opinii innych. Poziom drugi to niezależność (Ja) – samodzielne funkcjonowanie, niezależność emocjonalna, finansowa, umiejętność decydowania o sobie i dbania o siebie. I poziom trzeci to współzależność (My) – pełnienie swojej roli w społeczeństwie, społeczności lokalnej, rodzinie, organizacji. I to właśnie ten ostatni poziom w przekonaniu autora jest celem naszej samorozwojowej ścieżki – bycie częścią układanki, a nie samotnym puzzlem. „Jako osoba współzależna mogę dzielić się tym, co posiadam, a zarazem korzystać z niezmiernych możliwości innych ludzi”.

Finalnie, autor wskazuje siedem nawyków, które pozwolą piąć się na skali dojrzewania. Aby przejść od zależności do niezależności trzeba osiągnąć „zwycięstwo osobiste” kształtując trzy pierwsze nawyki: (1) bądź proaktywny, (2) zaczynaj z wizją końca, (3) rób najpierw to co najważniejsze. Kolejny krok to przejście od niezależności do współzależności, a tu kolejne nawyki: (4) myśl w kategoriach wygrana-wygrana, (5) staraj się najpierw zrozumieć, potem być zrozumianym, (6) synergia. Klamrą spinająca koncepcję jest nawyk (7) ostrzenia piły – czyli bezustannej odnowy.

  1. Bądź proaktywny

Proaktywność to przejmowanie inicjatywy, aby było to możliwe musimy rozwinąć samoświadomość i wyobraźnię oraz kierować się wolną wolą i sumieniem. Reaktywność – to uleganie zewnętrznym wpływom, czy to środowiska fizycznego (np. pogoda), czy też społecznego (czuje się dobrze, gdy inni mnie lubią wiec robię to co oni chcą).

Dla autora proaktywność to ta decydująca chwila kiedy podejmujemy decyzję – świat się zmienia i będziemy musieli się do niego dostosować na jego zasadach lub to my zmieniamy świat na własnych zasadach. To nic innego jak poszerzanie tzw. kręgu naszego wpływu. Należy jednak uświadomić sobie, że proaktywność zaczyna się od nas: „Jeżeli naprawdę chcę poprawić swoją sytuację, pracuję nad tym, nad czym mam kontrolę – nad sobą”.

Wskazówka na nauczenie się proaktywności wydaje się prosta: „Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.”

  1. Zaczynaj z wizją końca

Zastanów się po co to wszystko, do czego dążysz. Czy przypadkiem nie jesteś w wirze codzienności, wyścigu i za jakiś czas okaże się, że drabina po której się wspinasz jest przystawiona do złej ściany.

Pewna misja, czy też wizja i wynikający z niej system wartości są konieczne aby ukierunkować nasze działania,  zarówno te strategiczne, jak i te codzienne.

Covey obrazuje centrum naszego życia jako cztery obszary: (1) bezpieczeństwo – poczucie wartości, tożsamość, samoocena, kotwica emocjonalna, (2) przewodnictwo – kierunek życiowy, punkty odniesienia, wzorce, zasady, kryteria, (3) mądrość – poczucie równowagi, całościowe postrzeganie siebie i świata i (4) moc – potencjał działania, zdolność osiągania celów, ale także doskonalenia się, uczenia, zmieniania. Określenie, w który miejscu jesteśmy w każdym z tych czterech obszarów, to prosty instrument do zdefiniowania samego siebie. Kolejne narzędzie to określenie własnej misji życiowej – napisanie jej (tak, tak, słowo pisane wymaga przemyśleń), a potem z czasem, z pewnością modyfikowanie – które zmusza do oceny dotychczasowych działań i ich rezultatów.

Wizualizacja i afirmacja to kolejne przydatne sposoby, których celem jest pełne wykorzystanie potencjału naszego mózgu. Zaprzęgnięcie do roboty zarówno lewej jak i prawej półkuli. Lewa – logiczna, słowa, analiza (rozkładanie na części), myślenie przyczynowo-skutkowe. Prawa – intuicyjna, twórcza, obrazy, synteza (składanie w całość), myślenie całościowe. Wykorzystanie potencjału obydwu i synergii wynikającej z tej współpracy daje zdumiewające wyniki.

  1. Rób najpierw to co najważniejsze

Wolna wola brzmi górnolotnie, ale schodząc na ziemię to warunek konieczny do samozarządzania i samodyscypliny. Autor przytacza angielskie pochodzenie słowa dyscyplina od disciple – uczyć się, podążać i podsumowuje: „…jeśli zarządzasz sobą skutecznie, twoja dyscyplina pochodzi z twojego wnętrza; jest funkcją twojej woli”.

Priorytety to oczywiście zarządzanie czasem, jedynym dobrem, na które nie mamy (jeszcze :)) wpływu. Covey przywołuje cztery generacje zarządzania czasem. Pierwsza – kartka, ołówek i już możemy przygotować listę rzeczy do zrobienia. Druga – terminarz i planujemy nasze zadania na osi czasu. Trzecia – terminarz poszerzony o priorytetyzację zadań (przydaje się tu matryca Eisenhowera pilne/niepilne, ważne/nieważne). I czwarta, która odchodzi od rzeczy i czasu w stronę związków i rezultatów (koncentracja na sprawach ważnych i niepilnych – druga ćwiartka w matrycy). Ta czwarta generacja ma kompleksowy charakter, to nie lista zadań, to nie terminarz, to nawet nie lista priorytetów. Covey w planowaniu wychodzi od wizji (patrz poprzedni nawyk). Wizja przekłada się na wartości, którym hołdujemy, a one na zasady, którymi się kierujemy. To pozwala określić role, które mamy do spełnienia (mąż, ojciec, syn, szef, przedsiębiorca, przyjaciel, wolontariusz itp.). Dopiero teraz pojawiają się w naszym planowaniu cele, oczekiwane rezultaty i działania konieczne do ich realizacji. Na szarym końcu dochodzimy do terminów. Oczywiście dzisiejsze możliwości pozwalają na upchanie „tego” narzędzia we własnym telefonie i skuteczne zarządzanie jego elementami.

Ta logika postępowania ma niezaprzeczalne atuty: koncentruje się na priorytetach – jasno widać, które z działań przyczynią się do realizacji naszych celów, akcentuje wartości, zapewnia długi horyzont czasowy, ułatwia znalezienie równowagi i daje szeroki kontekst.

Priorytety, to też asertywność i umiejętność mówienia „nie” oraz umiejętność delegowania zadań. Od delegowania posyłkowego: „idź po miotłę i pozamiataj magazyny, także pod regałami” do delegowani odpowiedzialności: „w magazynie ma być czysto”. Przy delegowaniu odpowiedzialności zasadnicze znaczenie ma komunikacja, aby druga osoba osiągnęła zakładany cel trzeba jasno określić planowane rezultaty i mieć pewność, że odbiorca je zrozumiał, określić ramy działania, wytyczne, określić zasoby (ludzkie, rzeczowe, finansowe, organizacyjne), ustalić sposób oceny rezultatów (mierniki) oraz sprecyzować konsekwencje wykonania tego zadania. Pamiętając jednocześnie, że: „zaufanie jest najwyższą formaą motywowania ludzi”.

Aby „robić najpierw to co najważniejsze” trzeba: posiadać zdolność do ustalania priorytetów, umiejętność planowania działań według tych priorytetów i dyscyplinę do realizacji przyjętego planu.

  1. Myśl w kategoriach wygrana – wygrana

Trzy pierwsze nawyki odnoszą się do wyobraźni, wolnej woli, sumienia, samoświadomości i działania. Czyli do „Ja”, kolejne to już „My”. Autor wyraźnie stawia granice na drodze samorozwoju, podkreślając „…niezależność jest osiągnięciem, współzależność jest wyborem”.

Covey analizuje sześć paradygmatów stosunków międzyludzkich:

(1) wygrana-wygrana – współpracujemy, (2) wygrana-przegrana – działamy, ale na moich zasadach, (3) przegrana-wygrana – działamy, ale na twoich zasadach, (4) przegrana-przegrana – nie będzie tak jak ja chcę, ani tak jak ty chcesz, (5) wygrana – dbam tylko o siebie reszta mnie nie obchodzi, (6) wygrana-wygrana, lub nie robimy interesów – dbam o obydwie strony. Udowadnia, że relacja wygrana-wygrana w dłuższej perspektywie jest naszą faktyczną wygraną. Aby mogła zaistnieć konieczne jest wdrożenie tego sposobu myślenia w każdym wymiarze naszego życia. Pierwszy wymiar to charakter, który musi cechować: spójność wewnętrzna, dojrzałość (równowaga pomiędzy odwagą a rozwagą) oraz tzw. mentalność dostatku (dobra i dóbr wystarczy dla wszystkich). Drugi wymiar to stosunki międzyludzkie, opierające się na zasadzie – uczciwie kładziemy karty na stole, a jeśli nie rozumiemy nawzajem tych kart to staramy się wysłuchać drugą stronę i zrozumieć. Trzeci wymiar to szeroko rozumiane umowy, które muszą określać pożądany rezultat transakcji, parametry w ramach który należy zrealizować rezultaty, zasoby, kryteria oceny i konsekwencje (analogicznie do wspomnianego już delegowania odpowiedzialności). Czwarty wymiar to system (środowisko w którym funkcjonujemy) – musi on wspierać transakcje typu wygrana-wygrana, czyli współpracę a nie konkurencję. I piąty wymiar to procesy, które stanowią dwa kolejne nawyki.

  1. Staraj się najpierw zrozumieć, potem być zrozumianym

Słuchanie empatyczne – wejście w skórę naszego rozmówcy i tym sposobem próba zrozumienia jego przekazu. Tu można bez końca powtarzać: słuchaj, słuchaj, słuchaj, jednak wszyscy wiem jak trudna to umiejętność. Covey analizuje tzw. autobiograficzny sposób słuchania i odpowiadania. Zgodnie z nim działamy według jednego z czterech schematów. Oceniamy – zgadzamy się lub nie. Sondujemy – zadajemy pytania z własnego punktu widzenia. Radzimy – udzielamy porad wynikających z naszych doświadczeń. Interpretujemy – próbujemy zrozumieć motywy i działania opierając się na własnych motywach i działaniach. To naturalne zachowanie, trudno z nim walczyć warto jednak spróbować słuchania empatycznego.

Jak empatycznie słuchać? Pierwszy krok – to powtórzenie treści, potwierdza, że uważnie słuchasz. Drugi krok, to sparafrazowania tej treści – świadczy o tym, że słuchasz i rozumiesz. Trzeci krok, to zobrazowanie uczuć – dowodzi, że słuchasz, rozumiesz i obchodzi cię to, bo rozumiesz uczucia rozmówcy jak i u ciebie wywołuje to jakieś uczucia. I krok czwarty, to połączenie dwóch poprzednich.

Jak już uda ci się zrozumieć, to ty musisz być zrozumianym. Tu Autor odwołuje się do starożytnych Greków. Ich koncepcja filozoficzna ethos, pathos i logos oddaje jego podejście do komunikacji. Ethos to osobista wiarygodność, spójność wewnętrzna, kompetencje, jak i zaufanie, którym się emanuje (charakter). Pathos to empatia, uczucie, zestrojenie z ufnością tkwiącą w komunikacji z drugą osobą (relacja). Logos to logika, aspekty rozumowe (treść).

Spełnienie tych trzech warunków sprawia, że nasz przekaz trafia do odbiorcy i jest rozumiany.

  1. Synergia

Synergia, wartość dodana, 1+1=3 – to chyba najbardziej nieuchwytny ze wszystkich nawyków. Autor definiuje synergię jako „twórcze współdziałanie” przy docenieniu i szanowaniu różnic (umysłowych, emocjonalnych, psychologicznych).

Analizując poziom zaufania (niski/wysoki) oraz poziom współpracy (niski/wysoki) ocenia poziom komunikacji. Przy niskim zaufaniu i niskim poziomie współpracy komunikacja ma charakter obronny (wygrana/przegrana lub przegrana/wygrana, wtedy 1+1=1). Przy wzrastających poziomach zaufania i współpracy komunikacja odbywa się „z szacunkiem” (kompromis, wtedy 1+1=1,5). Przy wysokim zaufaniu i wysokim poziomie współpracy pojawia się komunikacja synergiczna (wygrana/wygrana wtedy 1+1=3 i więcej). Synergia to kwintesencja współzależności. Nigdy sam nie osiągnę tyle ile mogę osiągnąć z innymi.

  1. Ostrzenie piły

Siódmy nawyk – odnowa – spina klamrą pozostałe, autor nazywa go „konserwowaniem i wzmacnianiem” samego siebie. W każdym z wymiarów naszego funkcjonowania przywołanych na początku książki konieczna jest ta odnowa. Wymiar fizyczny (ciało) – ćwiczenia fizyczne, właściwe odżywianie, panowanie nad stresem. Wymiar duchowy – jasne wartości, oddanie, wdzięczność, medytacja. Wymiar umysłowy – czytanie, planowanie, pisanie, wizualizacje, afirmacje. Wymiar społeczno-emocjonalny (serce) – służenie, empatia, synergia, wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa.

Każdy z tych obszarów naszej natury musi być zadbany i co najważniejsze musi pozostać pomiędzy nimi równowaga. Brak dobrostanu w którejkolwiek sferze zniweczy wszystkie nasze wysiłki, tu nie można pozwolić sobie na zaniedbania – ten stół stoi na czterech nogach. Co więcej, to odnawianie samego siebie to ciągły proces działania i uczenia się, proces, który rozkręca się niczym spirala i pcha nas ku górze.

Każdy z rozdziałów opisujących poszczególne nawyki kończy się propozycjami praktycznych zadań, ćwiczeń, które pomogą „na żywo” zrozumieć dany nawyk, a przede wszystkim przetestować go na sobie. Autor często podkreśla, że jesteśmy tylko doświadczeniami, które przeżyliśmy.

Zacytowania warta jest rada jak czytać tę książkę „…czytaj ze świadomością, że w ciągu 48 godzin musisz podzielić się tym czego się nauczyłeś…” – przesunięcie paradygmatu od roli czytelnika, czy ucznia do roli nauczyciela. Cytuję, bo znam tę zasadę do dawna i doświadczyłem jej efektów.

Siedem nawyków skutecznego działania przekonuje swoim kompleksowym podejściem. Integracja ciała, umysłu, serca i ducha może i brzmi trochę szamańsko (choć autor, jako mocno wierzący, odnosi się głównie do Biblii), ale to w sumie zestaw praktyczny wskazówek i narzędzi ułatwiających zarządzanie samy sobą. Przejście od zależności, poprzez osiągnięcie tzw. zwycięstwa prywatnego, do niezależności. A następnie krok poprzez zwycięstwo publiczne do współzależności – to bez wątpienia długa i mozolna droga. Wracając do nawyku pierwszego – proaktywności warto spróbować w nią wyruszyć.

Poczuj grunt pod nogami. Jak uciec z pułapki samorozwoju – Svend Brinkmann

Autor to duński profesor psychologii, który z naukową precyzją rozkłada na czynniki pierwsze ideę (a w jego ocenie wręcz religię) samorozwoju. Na wstępie zaznaczyć należy, że koncepcja poznawania siebie i życia w zgodzie z samym sobą zakorzeniła się w Dani nie wczoraj, ani też przedwczoraj. Stało się to w latach siedemdziesiątych XX w. zatem mówimy o zjawisku które funkcjonuje tam prawie pół wieku. To ważna uwaga przed lekturą  książki, w przeciwnym razie, wiele postulatów autora wydaje się dla nas Polaków co najmniej dziwne.

Na wstępie, jak przystało na pracę prawie naukową, badacz definiuje kluczowe pojęcia. W tym czas, w którym obecnie jesteśmy – tzw. kulturę przyspieszenia. Chcemy się zmieniać, dostosowywać, być lepsi, wydajniejsi, efektywniejsi, generalnie: bardziej, mocniej, szybciej i zawsze do przodu. To tzw. pułapka samorozwoju. Przeciwstawia temu „zapuszczanie korzeni” wywodzące się z filozofii stoickiej. Proponuje: aby zamiast pozytywnych wizualizacji wyobrazić sobie co się stanie gdy stracimy wszystko; aby nie wierzyć w nasze bezkresne możliwości a skoncentrować się na ograniczeniach i je zaakceptować; aby nie eksponować swoich uczuć wszem i wobec, a panować nad nimi, nawet gdy trzeba je czasami stłumić w sobie; aby nie udawać, że śmierć nie istnieje, a z każdym memento mori być po prostu wdzięcznym za życie.

Autor wyśmiewa „samorozwojowe poradniki”, jednak zostając w tej samej konwencji proponuje siedem wskazówek, czy nawet etapów ucieczki z pułapki samorozwoju. Oto one:

  1. Przestań wsłuchiwać się w siebie – marne szanse, że coś usłyszysz, a jeśli usłyszysz to podejmowanie decyzji wyłącznie w oparciu o to co odczuwasz, może okazać się niebezpieczne. Poszukiwanie samego siebie, a następnie słuchanie wewnętrznego głosu, to droga która może zmusić nas do poświęcenia innych. Świat zewnętrzny to świat, w którym żyjemy i w niego też musimy się wsłuchiwać. Stoicy, ustami Marka Aureliusza, radzą ćwiczyć siłę woli, nie ulegać, a nawet przeciwstawiać się „pomrukom ciała”. Innymi słowy potrzebna jest samokontrola.
  2. Skup się na tym, co negatywne w twoim życiu – „tyrania pozytywności”, pozytywne myślenie – często zupełnie oderwane od rzeczywistości (tzw. bagatelizowanie kontekstu), narzekanie wcale nie jest takie złe, bo pozwala nam zdefiniować problemy, a następnie coś z nimi zrobić. Ciągłe postrzeganie świata przez różowe okulary to okłamywanie samego siebie, a taki dysonans nam nie służy – lepiej wylać żale. Tu rada stoików jest brutalna: myśl o tym co najgorsze, wizualizacja tak, ale negatywna. Paradoksalnie ma to sens, wtedy człowiek zaczyna doceniać to co ma.
  3. Płyń pod prąd – nie, nie zrobię tego, nie mam ochoty, nie muszę. Nie muszę robić stu rzeczy na raz, nie muszę być naj… i nie muszę brać udziału w wyścigu, bo akurat wszyscy rozpoczęli bieg. Obecne „społeczeństwo projektu” – masz potencjał i środki zamieniasz to na rezultaty, wszystko jest możliwe i to w myśl zasady dużo i szybko – tyranizuje w ten sposób samo siebie. Płynięcie z prądem jest wygodne, bycie w mainstreamie daje spokój i poczucie, że nic nas nie ominie, stoicy mówią zatrzymaj się, wcale ni musisz płynąć, to ty powodujesz, że nic poza zmianą nie jest stałe i ty to możesz zmienić. Czasami wystarczy powiedzieć nie (koniecznie z uśmiechem na ustach bo stoicy są uśmiechnięci).
  4. Powściągnij emocje – autor odwołuje się do Zygmunta Baumana i jego koncepcji płynnej nowoczesności. Droga do niej to zmiana mentalności od kultury zakazu do kultury nakazu. Od ukrywania emocji do ich ekspresji, ekspresji często nienaturalnej, przesadzonej, nawet udawanej. Emocje pozwalały na autentyczność, bycie człowiekiem z krwi i kości, ale czy te inscenizowane nadal pełnią taką rolę? Co stoicy w tej sprawie? Gdy pozwalamy emocjom, tym złym oczywiście, wybuchać (zbyt często), to na własne życzenie głęboko kodujemy w mózgu nieprzyjemne sytuacje związane z tymi emocjami, a one lubią wracać. „… powściągnięcie złości prowadzi do osiągnięcia większego spokoju ducha i zmniejszenia liczby przykrych wspomnień, które mogłyby nas wytrącić z równowagi”. Technika pokonywania złości (moim zdaniem najlepsza) to według Seneki śmiech. Zawsze to lepiej podnieść sobie poziom endorfiny niż adrenaliny. Z kolei Marek Aureliusz zalecał rozważenie nietrwałości wszelkich rzeczy, aby uniknąć złości i frustracji, gdyż wszystkie przeminą.
  5. Zwolnij swojego trenera osobistego – trener osobisty ma pomóc odnaleźć siebie a zgodnie ze wskazówką numer 1 nie szukamy siebie – wniosek jest prosty: trener się nam nie przyda. Tylko ja sam mogę wiedzieć co jest dla mnie dobre a co nie. Tak, wymaga to wysiłku, z coachem pewnie łatwiej, ale życie to generalnie wysiłek. Autor uważa, że coaching, który obejmuje już chyba wszystkie dziedziny życia, to nic innego jak kupowanie sobie przyjaciela. Kogoś, kto wysłucha, zrozumie, będzie empatyczny, a jak poprosimy to i doradzi. Już panowie Platon i Arystoteles wskazywali przyjaźń jako fundament naszego człowieczeństwa. Stoicka filozofia ma tu prostą receptę – prawdziwa przyjaźń, nie układ coś za coś ale po prostu przyjaźń.
  6. Przeczytaj powieść – zamiast kolejnego poradnika albo biografii – autor nie deprecjonuje (no może troszkę) wszelkich poradników samorozwojowych i biografii ludzi sukcesu, jednak wskazuje, że to „Literatura piękna natomiast oferuje ci możliwość zrozumienia natury ludzkiego życia – złożonej i niepodlegającej kontroli. Odsyła m.in. do Cervantesa i jego Don Kichota, do współczesnego Murakamiego, polecając szczególnie 1Q84, czy też, bardzo współczesnego Houellebecqa. Stoicka rada autora jest banalna: przeczytaj jedną powieść w miesiącu.
  7. Kontempluj przeszłość – bycie „tu i teraz” jest ważne, jednak w drodze ewolucji rozwinęliśmy pamięć (także tę grupową) po to, aby radzić sobie w nowych nieznanych sytuacjach. Doświadczenie wiele nas uczy. Innowacja, kreatywność to wyjście poza schematy, ale aby wyjść poza schematy, trzeba je poznać i zrozumieć. „Orientacja w teraźniejszości możliwa jest wyłącznie wtedy, gdy mamy przeszłość, do której możemy się odnieść”. Tradycja, kultura – to w stoickim paradygmacie nasze punkty odniesienia, nawet fundamenty – trzeba je poznać i na nich budować. Seneka powiedział: „Do ludzi zajętych należy wyłącznie czas teraźniejszy, który jest tak przeloty, że go niepodobna uchwycić…”.

Każdy z tych siedmiu kroków nie jest negacją samorozwojowych koncepcji, wręcz przeciwnie. Autor, pod płaszczykiem ironii, pokazuje to co w nich dobre, wyśmiewa natomiast ślepe traktowanie ich jak prawdy objawionej. Apeluje o umiar i rozwagę (kolejne stoickie cnoty), które pozwolą wybrać to co będzie najlepsze dla nas, dając jednocześnie znacznie szerszy arsenał idei i narzędzi. Część z nich ma już za sobą nie setki ale tysiące lat testów – a to o czymś świadczy.

Na końcu znajdziemy bardzo przydatne resume filozofii stoickiej z przywołaniem Marka Aureliusza, Epikteta, Seneki, a także Cycerona. Życiowa filozofia wypracowana ponad dwa tysiące lat temu – do dziś daje rady jak mocno stać na ziemi i radzić sobie z rzeczywistością. Nie przeszkadza w tym fakt, że rzeczywistość ta jest diametralnie różna od tej antycznej, a może to tylko złudne różnice a człowiek pozostał tym samym człowiekiem?

Autor, odnosząc się do swojego pragmatyzmu, podsumowuje trafnie:

„Przede wszystkim jednak ambicją tej książki jest zasianie wątpliwości – cnoty niezbędnej i uzasadnionej w dzisiejszym świecie.